Wiadomości

Dec 28, 2015
Rozporządzenie sklepikowe: od rewolucji lepsza jest edukacja
Tzw. rozporządzenie sklepikowe miało być reformą, a nawet rewolucją w żywieniu dzieci i młodzieży, ale moim zdaniem nie przyniesie oczekiwanych efektów. Krzewienie zdrowego stylu życia nie polega na zakazach i nakazach - mówi prof. Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, gastrolog, ekspert programu "Wiem, co jem i wiem, co kupuję".


Rynek Zdrowia: - Jak pani profesor ocenia wprowadzenie rozporządzenia ministra zdrowia ws. grup środków spożywczych przeznaczonych do sprzedaży dzieciom i młodzieży w jednostkach systemu oświaty oraz wymagań, jakie muszą spełniać środki spożywcze stosowane w ramach żywienia zbiorowego dzieci i młodzieży w tych jednostkach?
Prof. Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska: - Wydaje się, że miała to być reforma, a nawet rewolucja w żywieniu dzieci i młodzieży, ale moim zdaniem nie przyniesie ona oczekiwanych efektów.

Krzewienie zdrowego stylu życia nie polega na zakazach i nakazach. Należy nauczyć dzieci dobrych wyborów. Wytłumaczyć im dlaczego warto, by sięgały takie produkty a nie inne.

- Zatem nie dziwi pani profesor bunt uczniów, akcje protestacyjne, czy demonstracyjne przynoszenie do szkoły ''zakazanych'' produktów czy pojawienie się ''dealerów drożdżówek''?
- Nie. Co więcej, jestem po stronie tych młodych ludzi. Nagle, z dnia na dzień, ktoś zza biurka każe im odstawić to, co uważali za dobre, co jada się w ich domach, a nikt im nie wyjaśnia, dlaczego mają to zamienić. Mają prawo do buntu. Pamiętajmy też, że bunt w tym wieku to nic dziwnego.

Poza tym niech nam się nie zdaje, że my dorośli, my decydenci, mamy monopol na wszystko, co dobre i że będzie to przez dzieci i młodzież bezrefleksyjnie akceptowane.

- Zakładamy, że autorzy rozporządzenia mieli dobre intencje: "Nie" dla cukru, soli, konserwantów, polepszaczy w jedzeniu dla młodych ludzi... Jak przekonać do tego dzieci i młodzież?
- Pokazać im, dlaczego mają wybierać te produkty, a nie inne. Wyjaśnić, jak określone składniki wpływają na ich organizm, kondycję, samopoczucie. Wprowadzenie samego zakazu solenia to bzdura. Wiele lat temu robiliśmy doświadczenia z piekarniami prosząc ich, żeby o połowę zmniejszyły wsad soli - w efekcie tracili urobek całego dnia, bo nikt nie chciał tego jeść. Pieczywo szło do kosza.

Dzieci w przedszkolach i szkołach to nie są białe kartki, na których można napisać cokolwiek. Mają smaki wykształcone w domu. Ich rodzice robią takie, a nie inne zakupy. Gotują albo tylko odgrzewają gotowe jedzenie itd. Zaś sami młodzi ludzie dysponują pieniędzmi, za które kupują takie, a nie inne jedzenie.

Dlatego kluczowa jest edukacja. Wystarczyłoby 10 godzin w ciągu roku szkolnego tylko na ten temat. Jedna godzina miesięcznie, żeby nauczyć dzieci prawidłowych wyborów w kwestii żywienia.

Mam na to dowody z własnych badań, że ciekawe lekcje angażujące dzieci w te zagadnienia przynoszą korzyści nie tylko im, ale i całym rodzinom. Wierzę, że jeśli dziecko ma świadomość tego, co wybiera - wybierze dobrze. Musi jednak dostać wiedzę, a nie zakaz.

- Czyli potrzebna jest elementarna wiedza na temat produktów?
- Tak, również dorosłym. Np. o tym, że gros produktów z napisami: fit, fitness, healthy, 0 kalorii - to bomby kaloryczne pełne cukru, tłuszczu i konserwantów. Że zdrowa zupa to ta ugotowana w domu, od podstaw, bez kostki, a nie ta z reklamy, w proszku. Że nie trzeba odrzucać całkowicie soli, wystarczy ograniczyć solenie i zmniejszenie ilość słonych przekąsek.

W swoim czasie w Polsce, szczególnie w pewnych grupach wiekowych, bardzo spadło spożycie ziemniaków. Bo tuczą. A same ziemniaki nie tuczą! Problem w tym, czym są okraszone (tłuszczem i skwarkami?), jak zostały przygotowane (ugotowane na parze bez soli czy gotowane w osolonej wodzie i następnie odsmażone na oleju) i co oprócz nich znajduje się na talerzu (schabowy w panierce?). Ziemniak sam w sobie jest wartościowym źródłem potasu, fosforu, witamin C, B1 i B6.

Ale o tym trzeba wiedzieć. Dlatego warto, żebyśmy młodych ludzi uczyli wyboru. Uświadomili im, że sami decydują o swoim własnym zdrowiu i życiu. Dali im wiedzę i inspirację do tego, żeby zaczęli o tym myśleć, a gdy tak się stanie, zaczną dobrze wybierać i będą te oszukańcze produkty odrzucać. Dotyczy to również ich rodziców.

- Tymczasem oglądając telewizję można odnieść wrażenie, że rodzice czerpią wiedzę o żywieniu dzieci z reklam. Słyszą o słodkich płatkach i serkach - najlepszych dla dziecka na pożywne śniadanie, o cukierkach, które zapewnią maluchom dawkę witamin, o zupie z torebki, która zawiera warzywa. Jest też mnóstwo suplementów dedykowanych dzieciom...
- Takie reklamy to wielki dochód dla mediów. Jest ich coraz więcej, działają coraz mocniej. Gdy słyszę, że w ciągu pierwszego półrocza 2015 rynek suplementów diety podwoił się w stosunku do poprzedniego roku, to łapię się za głowę!

Nikt ludziom nie uświadomił, że w 90 proc. są to produkty oszukańcze i zdrowia nikomu nie zagwarantują! Jest bardzo mało forów, gdzie moglibyśmy nauczać, że mogą nam szkodzić, a nie poprawiać zdrowie. Ale przedszkola i szkoły są świetnymi miejscami do tego. Czy są jednak dobrze wykorzystane?

źródło: rynekzdrowia.pl