Wiadomości

Aug 10, 2015
Kontrowersje wokół metody in vitro: lekarze za i przeciw
Metoda in vitro stosowana jest w Polsce od blisko trzydziestu lat. Kiedy 22 lipca br. prezydent Bronisław Komorowski podpisał ustawę o leczeniu niepłodności, w tym przepisy dotyczące zapłodnienia in vitro, na nowo rozgorzał spór wokół prawnych i etycznych aspektów tej metody.

Dr Tadeusz Wasilewski, specjalista położnictwa i ginekologii, właściciel kliniki Napromedica w Białymstoku, od siedmiu lat leczy niepłodne pary nie stosując metody in vitro, choć wcześniej przez 15 lat się nią zajmował. Obecnie ocenia, że najważniejszy zarzut, który dyskwalifikuje in vitro polega na tym, że działa ono przeciwko życiu.

- W każdym podręczniku medycznym początek ludzkiego życia definiowany jest jako moment, w którym doszło do połączenia komórki jajowej z plemnikiem. Jeżeli lekarz doprowadzi do poczęcia życia ludzkiego poza organizmem matki, to nie ma w tej metodzie stuprocentowej gwarancji ochrony ludzkiego życia. To istnienie ludzkie może zginąć na etapie rozwoju zarodkowego, ponieważ nie chroni go organizm matki. Nawet niewielkie zmiany czynników środowiskowych mogą spowodować obniżenie sił witalnych zarodków na tyle, że nie implantują się one w macicy - zaznacza dr Wasilewski.

Z takim poglądem nie zgadza się prof. Krzysztof Łukaszuk, kierownik Klinik Leczenia Niepłodności INVICTA, Członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu, który uważa, że zarodki w warunkach laboratoryjnych są bezpieczne, ponieważ nie są narażone na związki toksyczne, skutki nieprawidłowego funkcjonowania układu odpornościowego przyszłej matki, posiadane przez nią przeciwciała.

Życie kosztem nienarodzonych?
Prof. Waldemar Kuczyński z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, odnosząc się do argumentu, że życie dzieci poczętych metodą in vitro jest okupione śmiercią innych, podkreśla, że zarówno w warunkach naturalnej selekcji gamet, jak i w warunkach leczenia in vitro, jedynie 3 proc. komórek jajowych doprowadza do żywego urodzenia.

Potwierdza to prof. Łukaszuk, który wyjaśnia, że w przypadku naturalnych starań zarodki, które mają wady lub nie zagnieżdżą się w macicy, są usuwane z organizmu np. podczas miesiączki. W ramach programu in vitro, zatrzymanie rozwoju jest obserwowane w laboratorium.

Na twierdzenie, że zarodki te i tak giną w naturze, dr Wasilewski odpowiada, że istotnie tak się dzieje, jednak śmierć naturalna różni się od śmierci np. w wyniku zabójstwa.

Rozwiązaniem w ocenie specjalisty z kliniki Napromedica nie jest też ograniczenie liczby tworzonych zarodków do jednego, który będzie implantowany do macicy.

- W trakcie transferu tenże zarodek, też może zginąć: nie ma transferu, który będzie w stu procentach bezpieczny - zaznacza dr Wasilewski.

Wady wrodzone
Dr Wasilewski przekonuje, że in vitro dyskwalifikuje również fakt, że u dzieci urodzonych dzięki tej metodzie występuję o ok. 40 proc. więcej wad wrodzonych w porównaniu do populacji dzieci poczętych w sposób naturalny.

- Jeśli dopuszczamy do in vitro, musimy liczyć się z tym, że w przyszłości będziemy mieli znacznie więcej nowych mutacji genowych, które mogą się ujawniać w przyszłych pokoleniach. Przed tymi zmianami przestrzegają genetycy. A trzeba pamiętać, że wiele rzeczy jeszcze nie wiemy, ponieważ program in vitro ma dopiero niespełna 40 lat - zaznacza dr Wasilewski.

Z tym poglądem nie zgadzają się inni eksperci. Prof. Kuczyński wskazuje np., że wśród poczętego naturalnie potomstwa par, które wcześniej dłużej niż osiem lat bezskutecznie starały się o dziecko, częstość występowania wad wrodzonych jest taka sama jak w przypadku zastosowania metody in vitro, a czasami nawet wyższa.

Z kolei prof. Romuald Dębski ze Szpitala Bielańskiego w Warszawie zaznacza, że prawdą jest, iż metoda in vitro jest związana z pewnymi wadami rozwojowymi, które występują częściej niż w populacji poczętej w sposób naturalny. Ale prawdą jest również, że inne wady przy in vitro występują rzadziej. Jeśli zsumuje się te dane, wychodzi constans.

Także prof. Łukaszuk przyznaje, że u dzieci niepłodnych par wzrasta o ok. 1 proc. ryzyko wystąpienia niektórych wad genetycznych, jednak, jak wykazują badania, jest to związane z przyczynami niepłodności jako choroby, nie z metodą in vitro.

- Takim pacjentom medycyna może już pomóc. Wykonuje się tzw. diagnostykę preimplantacyjną, która ogranicza ryzyko nieprawidłowości i zmniejsza odsetek poronień. Trzeba też pamiętać, że badania prowadzone na całym świecie wykazują brak różnic w rozwoju i stanie zdrowia dzieci poczętych w drodze naturalnych starań i dzięki in vitro - podsumowuje prof. Łukaszuk.

Porównywalna skuteczność
Prof. Kuczyński zwraca uwagę na skuteczność metody in vitro. Przyznaje, że jest ona bardzo wysoka i w przypadku pacjentek do 25. roku życia, poddawanych tej procedurze z powodu niepłodności partnera, sięga 85 proc. W późniejszym wieku skuteczność in vitro spada o ok. 15 proc. co kolejne pięć lat.

Pogląd ten podważa dr Wasilewski. Jak zaznacza, jeśli kierować się jedynie wskaźnikiem płodności wynikającym z wieku, to okazuje się, że program in vitro wcale nie jest skuteczniejszy niż kumulacyjny wskaźnik możliwości poczęcia dziecka w sposób naturalny w ciągu 12 cykli.

- Jeżeli mamy małżeństwo 40-latków, to skuteczność w ciągu roku jest na poziomie 5 proc. Ale w in vitro osiąga ona podobny poziom - wyjaśnia dr Wasilewski.

I dodaje, że są oczywiście przyczyny, które dyskwalifikują pary w zakresie możliwości poczęcia dziecka w sposób naturalny, jednak pary te stanowią niewielki odsetek osób cierpiących z powodu niepłodności. Dlatego też zdecydowanej większości można pomóc w inny sposób, bez konieczności sięgania po in vitro.

- Jeżeli wykonam pełną diagnostykę u kobiety i mężczyzny wykorzystując zdobycze całej medycyny i w sposób właściwy wyeliminuję te choroby, to jestem równie skuteczny, jak program in vitro. Z moich roboczych statystyk wynika, że po dwóch latach leczenia 60-80 proc. małżeństw opuszcza moją klinikę z poczętym dzieckiem. To jest porównywalny wynik z trzema cyklami in vitro w ciągu dwóch lat - mówi dr Wasilewski.

I dodaje: - W in vitro, jeśli o niepłodności decyduje czynnik męski, nie podejmuje się leczenia partnera, tylko realizuje program zapłodnienia pozaustrojowego. W metodach naturalnych diagnozuje się mężczyznę. Należy sprawdzić, czy nie jest alergikiem, nie ma niedoboru witamin, zwłaszcza D3, czy nie ma chorej tarczycy, czy nie jest otyły, itd. Zalecając odpowiednie postępowanie można poprawić jakość nasienia.

Nie zgadza się z tym prof. Łukaszuk, który podkreśla, że bazowe metody nie przyniosą w wielu przypadkach żadnego rezultatu. Przypomina ponadto, że zgodnie z rekomendacjami PTG, procedura zapłodnienia pozaustrojowego ma udowodnioną, najwyższą skuteczność spośród wszystkich metod leczenia niepłodności.

Adopcja inaczej
Eksperci są zgodni co do jednego. Kobiety, po 43-44 roku życia w zdecydowanej większości zachodzą w ciążę w klinikach in vitro z dawstwa komórki jajowej. Ta forma uzyskania ciąży jest swego rodzaju adopcją.

- Kobiety w wieku 43 plus mają nikłe szansę na ciążę z własnych komórek (poniżej 1 proc.). W tej sytuacji rozsądniej jest zdecydować się na ciążę z komórek jajowych młodszej dawczyni - tłumaczy prof. Łukaszuk.

Z kolei prof. Dębski wyjaśnia, że nie ma nic przeciwko dawstwu komórek dla kobiet młodych, które np. w wyniku przedwczesnego wygaśnięcia czynności jajników, nie mogłyby przeżyć ciąży i narodzin dziecka.

- Dzięki in vitro, para ma wybór, czy chce adoptować dziecko, czy urodzić adoptowane w fazie zarodkowej - zaznacza prof. Dębski.

Podnosi także kwestię krioterapii płodności, do której drogę otworzyło in vitro.

- Podczas gdy takie zabezpieczenie płodności jest uzasadnione w wypadku pacjentów leczonych onkologicznie, to jednak wykorzystanie krioterapii do świadomego, odległego odsuwania ciąży w czasie można potraktować jako sprzeciwianie się naturze, która określiła granice wieku - podsumowuje prof. Dębski.

Dr Wasilewski zwraca z kolei uwagę na pomijany przez ekspertów aspekt etyczny. Jak podkreśla, małżeństwa chcąc adoptować dziecko przechodzą pełną kwalifikację psychologiczną. Tymczasem w przypadku dawstwa komórki jajowej czy zarodka nikt nie weryfikuje predyspozycji matki do odpowiedzialnego rodzicielstwa. Jedynym miernikiem takiej adopcji jest zasobność portfela pacjentki.

- Tutaj w grę wchodzą aspekty etyczne. Bo czy nasze chciejstwo, umiejętność uzyskania poczęcia i pieniądze są wystarczającym argumentem dającym prawo do manipulowania życiem człowieka, którego sprowadzamy na świat? Przecież dziecko poczęte w ten sposób ma takie samo prawo do poznania swojej tożsamości, jak każdy z nas - ocenia dr Wasilewski.

(źródło: Rynek Zdrowia)