Wiadomości

May 10, 2015
Albo wojna, albo my. Młodzi mają dość
Czy chcemy, by warszawskie ulice spłynęły krwią jak kiedyś ulice Belfastu, z tą różnicą, że zamiast protestantów i katolików bomby będą podkładać pisowcy i platformersi, "lewacy" i "naziole"?

* Dawid Włodkowski ­ ur. w 1990 r., pracuje jako młodszy prawnik. Specjalizuje się w prawie międzynarodowym. Publikował w "Przeglądzie", "Wprost", portalu Politykaglobalna.pl

Żyjemy w demokracji, a jednak debata publiczna została zawłaszczona przez wąskie elity: partyjne i biznesowe grupy interesów. Z dialogu społecznego wykluczeni są zwłaszcza młodzi ludzie. Jesteśmy największą dyskryminowaną grupą ­ nie tylko na rynku pracy, ale też w polityce.

Możemy być dynamiczną siłą rozwojową. Ale możemy być też zagrożeniem, przeszkodą dla spokojnej przyszłości Polski. Dlatego żądamy: dajcie nam głos. Uwolnijcie naszą energię.

"Piszący o współczesności ma do czynienia z domem wariatów, w którym jest bunt pacjentów, wybuchł pożar, zalało wodą piwnicę, a sytuacja zmienia się co 5 minut". Te słowa Ryszarda Kapuścińskiego są aktualne jak nigdy.

Świat jest na zakręcie, zza którego wyłania się nowa rzeczywistość. Na wschodzie Europy ludzie giną w okopach, w zamachach ulicznych, pod gruzami własnych domów. Zestrzeliwuje się samoloty. Rosjanie testują cierpliwość Zachodu jak za czasów zimnej wojny. Równocześnie w świecie arabskim ekstremiści mamią ludzi wizją kalifatu i budzą iście średniowieczne okrucieństwo.

Kto by pomyślał jeszcze pięć lat temu?

Europa nie jest już pępkiem świata. Wychodzi powoli z kryzysu ekonomicznego, ale wciąż jest pogrążona w stagnacji. Dryfuje politycznie i społecznie, wstrząsana zamachami, eksplozją poparcia dla ugrupowań nacjonalistycznych, nierównościami. Niesamodzielna obronnie musi żyć pod parasolem ochronnym Ameryki.

A jakby tego było mało, naszej gospodarce wyrośli potężni konkurenci. Chiny, Indie, Indonezja zwiększają innowacyjność, przyciągając inwestorów już nie tylko tanią siłą roboczą.

Nasi nowi rywale idą za ciosem i chcą zmienić porządek światowy na swoją korzyść. Pekin rzuca rękawicę Bankowi Światowemu i Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu, tworząc Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych.

Chiny ­ jeszcze dekadę temu ubogi krewny z Trzeciego Świata, który ścigał gospodarczo Włochy ­ dziś przemeblowują system finansowy. Do nowego banku przyłączyły się Australia, Korea Południowa, Indonezja, a także Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Włochy, Holandia. Oraz Polska. W sumie ­ 57 państw.

Chińczycy, których nie dopuszczano do władzy w Banku Światowym i Międzynarodowym Funduszu Walutowym, w końcu kopnęli w stolik. Wypychają "nasze" instytucje z Afryki i Ameryki Łacińskiej, udzielając tamtejszym państwom kredytów bez żadnych warunków typu: "ale musicie chronić prawa człowieka". Wykładają setki miliardów na budowę nowego Jedwabnego Szlaku, żeby towary dziś płynące morzami, na których nadal króluje amerykańska flota, jechały lądem przez Indie, Iran, Turcję, Rosję. Pekin nazywa te działania "chińskim planem Marshalla dla świata".

Następuje globalny zwrot. Szok cywilizacyjny. Ale my w Polsce nie jesteśmy przygotowani na twórczą adaptację do szoków. Nie debatujemy, jak przygotować się do zmiany porządku na świecie. Potrzebujemy instytucji i ludzi planujących rozwój i rysujących scenariusze na całe dekady. Ale nie budujemy ich, bo jesteśmy sezonowym państewkiem z horyzontem zamkniętym następnymi wyborami.

III Rzeczpospolita, podobnie jak szlachecka Najjaśniejsza, przypomina ­ że przywołam historyka Jana Sowę ­ państwo fantomowe. Nie jest republiką, dobrem wspólnym, tylko korporacją zrzeszającą nową szlachtę ­ polityków, dziennikarzy i biznesmenów. A rolę marginalizowanego mieszczaństwa i upodlanych chłopów grają obywatele. Zwłaszcza młodzi. Spójrzmy na kampanię prezydencką. 20­, 30­latków, którzy właśnie wchodzą albo już weszli w dorosłość, interesuje to, co będzie decydowało o pomyślności ich i ich najbliższych: wprowadzenie euro, in vitro, dostępność i jakość służby zdrowia, reforma systemu egzaminacyjnego, naprawa uniwersytetów, kodeks pracy, problem umów śmieciowych. To wszystko powinno być tematem kampanii. Ale tę wypełniają memy, baloniki, wrzutki, łapanie rywali za słówka, wytarte slogany i opracowane przez piarowców "przekazy dnia".

Służba zdrowia w debacie wyborczej? Po co to komu, przecież kandydaci i ich sztaby nie chodzą do publicznych szpitali, tylko do prywatnych klinik. A poza tym, jak stwierdził politolog Marek Migalski, "wezwania do merytorycznej kampanii są hipokryzją, bo tak naprawdę to wyborcy jej nie chcą". Elitarna kasta wie lepiej.

Nudne, populistyczne kampanie są grzechem, ale jeszcze nie śmiertelnym. Na całym świecie górę bierze tendencja do rezygnacji z konstruktywnej argumentacji na rzecz piaru. Ale w Polsce mamy do tego zjawisko groźniejsze: dziesięcioletnią wojnę domową. Zaczęło się w 2005 roku podziałem Polski na solidarną i liberalną. Dwa lata później mieliśmy plebiscyt o ocenę IV RP. Początkowo była to ciekawa gra polityczna, ale szybko udało się wam ­ politykom, komentatorom, dziennikarzom ­ zmienić ją w konflikt plemienny. Normalny spór polityczny przekształciliście w otwartą wojnę propagandową. Po jednej stronie: wszystkie ręce na pokład, trzeba bronić kraju przed Kaczafim, naziolami i katolami. Po drugiej: musimy wyrwać kraj spod niemiecko­rosyjskiego kondominium. To wszystko zaczyna przypominać wojnę propagandową między Ukrainą a Rosją.

Ryszard Kapuściński pisał: "Twierdzę, że wojna nie zaczęła się 1 września 1939 r. Wojna w świecie zaczyna się od zmiany języka w propagandzie. Kiedy śledzimy język, widzimy, jak się on zmienia. Raptem, nie wiadomo skąd, pojawiają się takie słowa, jak: wróg, zniszczyć, zabić... A zatem zaczyna się język agresji. Jeszcze nie ma wojny, natomiast zaczyna się zmieniać język komunikacji. Widzimy, że zaczyna się zbliżać zawierucha wojenna". Teraz niektórzy politycy proponują odstrzał dziennikarzy odmiennej opcji politycznej. Pewien pisarz wprost pisze o wieszaniu zdrajców. To tylko kontrowersyjna retoryka czy już wypowiedzenie wojny domowej? Język po '89 ­ agresja stała się wartością Polska polityka obelg, czyli słowa tworzą jakość. Nasza polityka odczuwa deficyt jakości

W lasach tysiące młodych ćwiczą posługiwanie się bronią. Kilkanaście organizacji obronnych zrzesza co najmniej 10 tysięcy ludzi. Przygotowują się do ewentualnej obrony kraju. Ale też nawiązują przyjaźnie, rozmawiają o polityce, przyglądają się waszej wojnie domowej. Co zrobią, jeśli ­ daj Boże ­ nie będzie żadnej agresji zewnętrznej, natomiast ­ nie daj Boże ­ jeszcze bardziej zwiększy się agresja wewnętrzna? Za Bugiem mamy "zielone ludziki", separatystów, ochotnicze bataliony. Przypomnieć wam, politykom, historię z tej strony rzeki Bug? Piłsudczycy, którzy obalili demokrację II RP, zanim zostali legionistami, byli cywilnymi zuchami ze Związku Strzeleckiego. Za chwilę znów będziemy mieć w Polsce przeszkolone grupy paramilitarne. Ci młodzi ludzie są patriotami. Ale sami najlepiej wiecie, jak łatwo można zniekształcić definicję patriotyzmu i rozbudzić dzikie namiętności. Co zrobią, jeśli na brutalną wojnę między PO a PiS "przypadkiem" nałoży się rosyjska prowokacja albo autentyczna akcja nawiedzonych ukraińskich nacjonalistów? Kto by pięć lat temu pomyślał, że Krym stanie się częścią Rosji, a nowoczesne lotnisko i stadion w Charkowie legną w gruzach w ciężkich walkach? Nie próbujmy się przekonać, co za kolejne pięć lat będzie u nas. Chyba nikt z nas nie chce, by warszawskie ulice spłynęły krwią jak kiedyś ulice Belfastu, z tą różnicą, że zamiast protestantów i katolików bomby będą podkładać pisowcy i platformersi, "lewacy" i "naziole".

Odlot wyobraźni młodego człowieka? Oby. Ale sytuacja w kraju i za granicą pozwala snuć również takie scenariusze. Ktoś musi je napisać i wszcząć alarm. Obecna elita albo zwyczajnie nie dostrzega zagrożeń, albo zbywa je cynicznym wzruszeniem ramion. Ale znaleźć wyjście z sytuacji bez wyjścia jest całkiem łatwo. Wystarczy wprowadzić do nierozwiązywalnego równania nowy element. Nas. Młodych. Goethe wołał przed śmiercią: "Więcej światła!". My możemy je wpuścić, ale ktoś musi nam w tym pomóc. Niezadowolenie młodych jest jak tykająca bomba. Wy, konstruktywni starsi, pomóżcie nam ją rozbroić. Rozbroić nas samych. Oczywiście możemy wyrąbać sobie drogę do polityki sami. To pół biedy. Gorzej, jeśli komuś uda się podzielić już podzielonych młodych jeszcze bardziej ­ a potem wprowadzić ich do polityki na własnych warunkach. Wtedy może nastąpić wybuch. Lepiej, żebyśmy weszli do niej spokojnie, naturalnie. To odnowi polską demokrację. Nie chodzi tylko o zmianę pokoleniową. Również o cywilizacyjną. Przecież jesteśmy rezerwuarem talentów i XXI­wiecznych punktów widzenia. ­ Dziś mamy najbardziej konkurencyjne pokolenie w polskiej historii. Najlepiej wyedukowane, najbardziej otwarte na świat, zeuropeizowane, zurbanizowane, technologicznie wyrafinowane i otwarte na nowinki ­ uważa Marcin Piątkowski, ekspert Banku Światowego. Młodzi brzydzą się polityką, ale chcą działać

My, młodzi, też mamy coś do zrobienia. To zrozumiałe, że mierzi nas żenada kampanii wyborczej i plemienne konflikty. Ale nie uciekajmy od polityki tylko dlatego, że ktoś chce nam ją zohydzić. Bo polityka już puka do naszych drzwi. Udajemy, że nie do naszych. Ale za dwa lata zacznie szarpać za klamkę, a za pięć wywali nam drzwi i wedrze się do domu. Jednoczmy się wokół nowej polskiej tożsamości. Nie tej opartej na antykomunizmie czy antyklerykalizmie. Razem budujmy nową, pozytywną. Polish dream. Dookreślmy to marzenie. Kłóćmy się w debatach, co ma oznaczać. Zmieńmy zasady gry. Piszmy każdego dnia nowe, lepsze losy Polski. I razem twórzmy nowy ruch. Na Facebooku, Twitterze, wszystkich portalach umieśćmy hasło: J'accuse! Oskarżam!

Głośno oskarżmy polityków ­ rządzących i opozycję ­ o prowadzenie Polski w złym kierunku. O kierowanie nas w mgłę upiornej historii. Młodzi ante portas! Głos młody młodość ubezpieczający Łatwo zbyć ten manifest wzruszeniem ramion. Eee, naiwny młodzieńczy idealizm. Młodzi zawsze byli i będą zdegustowani polityką. A przed każdymi wyborami czyta się i słyszy ­ kiedyś w studenckich gazetkach, dziś w internecie ­ gniewne wołania, że starzy toczą jałowe spory, młodych zaś do współdecydowania o Polsce dopuścić nie zamierzają. Łatwo też zarzucać, że szczytne, ogólnikowe hasła dobrze znamy, głoszą je tęższe i bardziej zasłużone głowy... Prosimy o konkretne recepty. Ale co poradzić na to, że młodzi naprawdę tak widzą świat? Że rzeczywiście czują się pozbawieni głosu? Co z tego, że diagnozy Dawida Włodkowskiego, wyborców Kukiza, Korwin­Mikkego albo ukrytych pod czarnymi kapturami anarchistów są tyleż oczywiste, co skrajnie uproszczone, a postulaty równie słuszne, co utopijne?

Możemy bagatelizować młodzieńczy gniew i idealizm albo twierdzić, że to tani lans. Ale milionowa rzesza ludzi myślących podobnie jak Włodkowski może w najbliższą niedzielę wybierać prezydenta RP. A już za kilka miesięcy decydować o tym, kto wprowadzi się na Wiejską oraz do rządowych gabinetów w Alejach Ujazdowskich. I wszyscy będziemy żyć w Polsce, którą również oni urządzą. Jeśli zaś wybory zbojkotują, będziemy żyć w Polsce, w której nie mają oni żadnej demokratycznej reprezentacji. Publikując ten głos, chcemy pokazać, co czują i jak myślą ludzie młodzi ­ zwłaszcza tacy, którym zależy na naszej demokracji, na jakości życia publicznego w Polsce; tacy, dla których polityka nie jest po prostu odrażająca, wroga czy w najlepszym razie obojętna. Bo to łatwizna. Manifest Dawida Włodkowskiego uświadamia, że ci młodzi chcą być rzeczywiście obywatelami, i że oprócz iPhone'ów, selfies z Open'era czy "beki" ze wszystkiego na YouTubie interesuje ich coś więcej; że przyglądają się światu, chcą go rozumieć i nań wpływać. Zależy nam na dyskusji z takimi młodymi ludźmi. Chcemy słuchać, odpowiadać, przekonywać, spierać się.

Obywatel Kaliban się nudzi Filozofii zwyczajnie nie rozumie. Jeśli sztuka, to tylko ta, którą lubi. Nauka to dlań pusta zabawa. Chyba że daje szybki efekt, najlepiej produkt. Barbara Skarga o człowieku epoki bezwstydu Ruskie, rusoczki kochane Krążył dowcip: "Dzisiaj kluski, jutro kluski, Polska nasza, a rząd ruski", ale było oczywiste, że żyjemy nie pod nową okupacją, lecz w Polsce. Waldemar Kuczyński wspomina swoje wyzwolenie w 1945 r. Andrzej Stasiuk: iPhone'em świata nie zbawisz Jaka demokracja?! Tu o najzwyklejszy egoizm idzie. O święty spokój, a nie o demokrację. O "daj mi zarabiać i kupować i odpierdol się ode mnie". Z Andrzejem Stasiukiem rozmawia Dorota Wodecka Niezastąpiona panna U. Podróże bez wizy? Zapomnij. Studia za granicą? Nie dla ciebie. Rosną ceny, Pendolino nie przyspieszy. Niemożliwe? Możliwe. Wystarczy, że zabraknie Unii Europejskiej ­ pisze Róża Thun Avengers.

Superbohaterowie jak bogowie "Avengers: Czas Ultrona" już w kinach. W pierwszy weekend wyświetlania w Ameryce zarobiło 187,7 miliona dolarów. Lepsza była tylko pierwsza część. Skąd ten sukces? Wino, głodówka i seks. Rozmowa z Jerzym Vetulanim Starzejesz się tak, jak żyjesz ­ mówi słynny neurobiolog i jeden z założycieli Piwnicy pod Baranami Jerzy Vetulani.

Rozmowa Martyny Harland Siemianówka pod Słowiańskiem wstaje z ruin Człowiek idzie przez Siemianówkę, patrzy na ściany jak rzeszoto, na drogę, z której sterczą jak muchomory niewybuchy moździerzy, i myśli: "Jak ja to, k..., przeżyłem?". Reportaż Igora T. Miecika Artyści i mordercy [UGREŠIĆ] Po co pisarze i malarze, skoro szumowiny odkryły artystów w samych sobie? Hipokrates zagląda do Excela Żeby ocalić 500 mln ludzi, wystarczą proste antybiotyki i szczepionki. Cztery leki, których roczny koszt na osobę wynosi 0,4 dolara.

Źródło: wyborcza.pl