Wiadomości

Nov 20, 2014
Pakiet onkologiczny: 9 tygodni nerwowego oczekiwania
Informacja o podejrzeniu nowotworu jest bardzo obciążająca psychicznie. Ważne więc, żeby diagnoza została szybko postawiona, a niepokojący komunikat trafił do pacjenta tylko w uzasadnionej sytuacji. Resort zdrowia zapewnia, że w ramach pakietu onkologicznego czas oczekiwania od podejrzenia do diagnozy nie będzie dłuższy niż 9 tygodni. Ministerstwo nie wycofuje się z tak określonego terminu.

Ostatnie doniesienia prasowe poddawały w wątpliwość wcześniejsze zapewnienia resortu. Portal rynekzdrowia.pl zapytał więc Ministerstwo Zdrowia, czy zamierza się wycofać z 9-tygodniowego terminu w jakim ma zostać wykonana pełna diagnostyka u pacjenta z podejrzeniem nowotworu.

Resort nie wycofuje się
- Ministerstwo Zdrowia nie zrezygnowało z wprowadzenia określonego terminu na wykonanie diagnostyki onkologicznej u pacjentów z podejrzeniem nowotworu złośliwego. 20 października 2014 r. minister zdrowia podpisał rozporządzenie zmieniające rozporządzenie w sprawie świadczeń gwarantowanych z ambulatoryjnej opieki specjalistycznej - odpowiada Krzysztof Bąk, rzecznik prasowy resortu zdrowia.

Przepisy wejdą w życie od stycznia 2015 r. W §2 ww. rozporządzenia określono termin na wykonanie diagnostyki onkologicznej (wstępnej i pogłębionej). Pacjent, który otrzyma kartę diagnostyki i leczenia onkologicznego, czyli pacjent u którego lekarz POZ będzie podejrzewał nowotwór złośliwy, zgłosi się do lekarza specjalisty.

- Od momentu, gdy pacjent zostanie wpisany na listę oczekujących na konsultację specjalisty do postawienia diagnozy nie powinno minąć więcej niż 9 tygodni w 2015 r. i 8 tygodni w 2016 r. Docelowo od 2017 r. czas od zgłoszenia się pacjenta do specjalisty do rozpoznania nowotworu będzie wynosił 7 tygodni - podtrzymuje wcześniejsze informacje rzecznik.

Dodaje, że doniesienia prasowe o wycofaniu się z terminu 9 tygodni od podejrzenia nowotworu do jego rozpoznania są nieprawdziwe.

"Zielona karta" strachu
Jak najszybsze podjęcie leczenia, to jeden z problemów do pokonania u pacjentów, u których podejrzewa się nowotwór. Drugim problemem może być komunikowanie pacjentowi o podejrzeniu nowotworu zbyt wcześnie i bez wyraźnych dowodów.

Zanim bowiem pacjent dowie się, że jego zmiana jest łagodna, bądź problemem jest inne schorzenie, minie wspomniane 9 tygodni i będzie to 9 tygodni zmartwień, nerwów i snucia czarnych scenariuszy.

- Twórcy pakietu onkologicznego nie wzięli pod uwagę aspektu psychologicznego. „Zielona karta” jest nie tylko dokumentem, który ma cokolwiek przyspieszyć, ale jest też narzędziem stygmatyzującym pacjenta z nowotworem. Jej założenie będzie ciosem dla pacjenta - przewiduje doktor Włodzimierz Bołtruczuk prezes Podlaskiego Oddziału Wojewódzkiego Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce.

Dodaje: - Lekarz jeszcze nim wykona przynajmniej część badań, zanim precyzyjniej poinformuje pacjenta o swoich podejrzeniach, będzie musiał od razu zakładać „zieloną kartę”, ponieważ inaczej trudno byłoby mu bez tego tę wstępną diagnostykę rozliczyć.

Jego zdaniem lekarz powinien w sposób delikatny i zrozumiały dla danego pacjenta przekazywać swoje podejrzenia.

Rozważa: - Przykładowo będę tłumaczyć pacjentowi, że zmiana, która pojawiła się jest zwykle w 90 procentach łagodna, natomiast muszę wykonać badania, żeby się upewnić, że to nic groźnego. Od nowego roku po takim komunikacie będę musiał założyć pacjentowi „zielona kartę” i będę automatycznie w tym momencie przeczył sam sobie. Pacjent pomyśli: doktor już wie, a mi nie chciał powiedzieć prawdy.

Co zrobi doktor?
Prezes Polskiej Unii Onkologii, dr Janusz Meder przyznaje, że zgłaszał do resortu zdrowia i NFZ podobną uwagę dotyczącą momentu zakładania „zielonej karty”.

Jak mówi, być może należałoby ją założyć dopiero po wstępnych badaniach, które dają podstawy do podejrzenia nowotworu. Żeby pacjent nie dostawałby tej karty przy pierwszej wizycie, a dopiero po zebraniu danych, które wyraźnie sugerowałyby, że może cierpieć na chorobę nowotworową. Karta pozwalałaby tę diagnozę poszerzyć.

- A najlepiej byłoby zakładać tę kartę w momencie rozpoznania. Problem w tym, że w takiej sytuacji nie byłoby możliwości zlecania badań, które są właśnie w tym pakiecie i są dodatkowo finansowane - przypomina prezes Polskiej Unii Onkologii.

Zdaniem onkologa, cały problem polega na tym, żeby nie wylać dziecka z kąpielą: - Myślę, że rozsądny lekarz rodzinny nie wyda takiej karty w sytuacji, kiedy pacjent przyjdzie do niego pierwszy raz i zgłosi mu nieznaczne dolegliwości bólowe.

Co zrobi doktor? Raczej zaryzykuje zlecenie badań, tak żeby zmieścić się we współczynniku wykrywalności i najpierw sprawdzi wstępnie swoje podejrzenia zanim zakomunikuje je pacjentowi. Wytłumaczy, że diagnostyka jest potrzebna, aby wykluczyć nowotwór, a nie go potwierdzić - tłumaczy dr Janusz Meder.

Badania z potencjałem
Przekonuje: - Rolą lekarza nie jest straszenie, ale trzeba wytłumaczyć, że lepiej sprawdzić, żeby nie przegapić ewentualnych niebezpiecznych zmian. Wszystko zależy od tego w jaki sposób lekarz będzie rozmawiał z pacjentem. Tego nie da się uregulować prawem, trzeba liczyć na empatię i roztropność lekarza.

Dr Meder zwrócił uwagę, że badania w ramach „zielonej karty” dadzą pozytywny skutek uboczny w postaci lepszego wykrywania chorób cywilizacyjnych, takich jak cukrzyca czy nadciśnienie. - Jest wiele takich samych czynników chorobotwórczych, które wywołują raka, choroby serca czy cukrzycę. Te badania mają duży potencjał - podsumowuje.

żródło: rynekzdrowia.pl