Wiadomości

Oct 11, 2014
Lekarze zza wschodniej granicy: pracę w Polsce dostaną tylko najwytrwalsi
Szpitale we wschodniej Polsce zmagają się z brakiem lekarzy. Dyrektorzy placówek chętnie zatrudniliby doświadczonych specjalistów z Białorusi i Ukrainy, którzy - choć zainteresowani pracą w naszych lecznicach - rzadko decydują się na administracyjną drogę przez mękę.

Szpitale we wschodniej Polsce zmagają się z brakiem lekarzy. Dyrektorzy placówek chętnie zatrudniliby doświadczonych specjalistów z Białorusi i Ukrainy, którzy - choć zainteresowani pracą w naszych lecznicach - rzadko decydują się na administracyjną drogę przez mękę.Adam Szałanda, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego im. dr. L. Rydygiera w Suwałkach przyznaje, że szpitale w Podlaskiem mają problemy z zatrudnieniem specjalistów i kłopoty te są odczuwalne o wiele dotkliwiej niż w Polsce centralnej.

- Powodów jest kilka: od systemowych - w Polsce wciąż kształcimy za mało lekarzy, po logistyczne - specjaliści chętniej wybierają pracę w większych ośrodkach, nie są skłonni przeprowadzać się czy dojeżdżać do mniejszych miast. Zauważyliśmy też odpływ specjalistów z lecznictwa szpitalnego do POZ, które zaczęło konkurować ze szpitalami płacami i lepszymi warunkami pracy - mówi dyrektor Szałanda.

Wskazuje, że problem braku lekarzy jest tym większy, im mniejszych szpitali dotyczy. Nie jest tajemnicą, że z pozyskaniem kadry spory problem mają szpitale powiatowe.  Ale i w lecznicy wojewódzkiej w Suwałkach brakuje specjalistów. Miasto jest położone o 140 km od Białegostoku, trudno zatem liczyć, że będzie atrakcyjne jako miejsce pracy dla tamtejszych specjalistów. Za to odległość do białoruskiego Grodna, gdzie znajduje się uniwersytet medyczny i szpitale specjalistyczne - to 100 km przez Litwę.

Specjalista na stażu 
Rozwiązaniem mogłoby okazać się zatrudnienie doświadczonych specjalistów zza wschodniej granicy. Chęci są po obu stronach, jednak złożone i wydłużone w czasie procedury skutecznie je niweczą. 

- Lekarz specjalista spoza Unii zaczyna od nostryfikacji dyplomu ukończenia studiów wyższych uzyskanego za granicą, co wiąże się z płatnym egzaminem w formie ustnej lub testu pisemnego. Następnie musi zdać egzamin z języka polskiego. Pierwsze dwa etapy są jak najbardziej uzasadnione. Potem musi jednak odbyć 13-miesięczny staż w szpitalu, podejść do Lekarskiego Egzaminu Końcowego, a gdy uzyska prawo do wykonywania zawodu... może zaczynać etap nostryfikacji specjalizacji - wymienia dyrektor suwalskiego szpitala.

Wskazuje, że doświadczony specjalista z zagranicy, jest traktowany w Polsce jak lekarz bez żadnych kwalifikacji i uprawnień.

- Zatrudniamy obecnie dwóch białoruskich ortopedów, którzy przeszli już całą tę ścieżkę, a dwóch anestezjologów zaczęło ją właśnie 1 października. Te 13 miesięcy stażu na różnych oddziałach szpitalnych są zmarnowanym czasem. Mogliby już pracować w dziedzinach, w których są już specjalistami i mają wieloletnie doświadczenie - podkreśla Adam Szałada.

W jego opinii wystarczającą weryfikacją są nostryfikacje dyplomu i specjalizacji. 

Pomysł dobry, ale...
W SP ZOZ we Włodawie pracują już lekarze cudzoziemcy pochodzący z Bliskiego Wschodu - ordynatorem SOR jest np. Hamid Alkadasi, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii - ale oni ukończyli studia medyczne w Polsce. Andrzej Lis, p.o. dyrektora SP ZOZ we Włodawie zapewnia, że gdyby miał możliwość zatrudnienia lekarzy z Białorusi lub Ukrainy, zrobiłby to chętnie.

Andrzej Lis kieruje lecznicą od kilku dni, ale wcześniej działał w Radzie Społecznej szpitala i przypomina, że poprzedni dyrektor planował zatrudnienia lekarzy ze Wschodu, jednak ze względu na wspomniane już kwestie formalne, nic z tego nie wyszło. 

- Nie dziwię się lekarzom zza wschodniej granicy, których te utrudnienia zniechęcają. W swoim kraju mogą być specjalistami, w Polsce muszą zaczynać od stażu - wskazuje Andrzej Lis.

W jego opinii warto jednak wracać do pomysłu zatrudniania lekarzy zza wschodniej granicy i to z wielu powodów.

- Specjalistów nie przybędzie w znaczący sposób z dnia na dzień, a problemy z zapewnieniem kadry, to codzienność dla wielu szpitali. Ponadto łatwiejsza dostępność polskiego rynku dla lekarzy ze Wschodu wpłynęłaby na zdrową konkurencję, a za tą, jak wiadomo, idzie poprawa jakości. Obecnie, przy braku specjalistów, ci, którzy są, mogą dyktować wygórowane warunki, stawiając dyrektorów szpitali pod ścianą - mówi dyrektor Lis.

Strach przed konkurecją?
W opinii niektorych dyrektorów to właśnie środowisko lekarskie robi wszystko, aby maksymalnie ograniczyć napływ lekarzy zza wschodniej granicy. Ich zdaniem korporacja lekarska zachowuje się jak każda inna - nie chce konkurencji i gdyby mogła, utrudniłaby ten proces jeszcze bardziej. W rezultacie przechodzą go jedynie najbardziej zdeterminowani. 

Dr Marek Stankiewicz, rzecznik Lubelskiej Izby Lekarskiej, członek komisji NIL ds. egzaminów z języka polskiego dla lekarzy cudzoziemców uważa, że dobrze iż przechodzą go tylko takie właśnie osoby. Zapewnia przy tym, że ze strony Izby nie ma żadnej ksenofobii ani korporacyjnej histerii.

- Lekarski Egzamin Końcowy jest gwarancją jakości wiedzy medycznej. Dowodem, że poruszamy się w obrębie tych samych pojęć. To jest nasz zawodowy lekarski warsztat - mówi dr Stankiewicz.

Przywołuje przy tym słowa wybitnego specjalisty prof. Andrzeja Szczeklika, który zwykł mawiać, że różnica między lekarzem dobrym a złym - jest ogromna, a między złym lekarzem a brakiem lekarza - żadna.

- A przecież nie chcemy mieć złych lekarzy. To, że stawiamy tak duże wymagania, że wysoko zawieszamy poprzeczkę, nie ma na celu zabezpieczania ani interesów Izby, ani interesów lekarzy - tylko pacjentów. To nie lekarzom ma być dobrze, to pacjenci mają być odpowiednio chronieni - zaznacza rzecznik Lubelskiej Izby Lekarskiej.

 

źródło: rynekzdrowia.pl