Wiadomości
Rynek Zdrowia: - W 2006 i 2007 roku stał pan na czele protestów płacowych lekarzy. Po dziesięciu latach mamy kolejny protest, tym razem wszystkich grup zawodowych w ochronie zdrowia. Za nami zmarnowana dekada?
Krzysztof Bukiel: - W wyniku protestów sprzed jedenastu i dziesięciu lat coś jednak osiągnęliśmy. Niestety, tylko na chwilę. Nadal bowiem brakuje w systemie ochrony zdrowia mechanizmu regulującego, między innymi, kwestie wynagrodzeń pracowników medycznych.
Na przykład jeśli kolega „wystrajkował” w 2007 r. pensję w wysokości 4 tys. zł, wynagrodzenie to pozostałoby do dziś na tym samym poziomie, gdyby nie kolejne protesty, polegające także na zwalnianiu się lekarzy z pracy i wywieraniu w ten sposób presji na zarządzających placówkami.
W dużej mierze pensje w ochronie zdrowia zależą od determinacji personelu i gotowości do strajkowania. To oczywiście nie jest żadne systemowe rozwiązanie. Można być w Polsce bardzo dobrym lekarzem, ale za sprawą łagodnego, niekonfliktowego usposobienia wciąż mieć niemal takie samo wynagrodzenie jak na przykład w 2007 roku.
Przypomnę, że w 2006 rok minister Zbigniew Religa zgodził się na 30-procentowe podwyżki, ale to również było rozwiązanie zupełnie nie pasujące do systemu, za to podobne do osławionej „ustawy 203” (ustawa z 2000 r. przyznająca 203 zł podwyżki w 2001 r., nie wskazująca jednak źródeł jej sfinansowania - przyp. red.).
Czyli pieniądze na podwyżki z 2006 r. szły gdzieś „z boku”, chociaż postulowaliśmy wtedy, aby środki te były zawarte w kontraktach z NFZ - poprzez odpowiednie przeliczenie wartości punktu. Na to jednak resort zdrowia się nie zgodził.
Z kolei podczas strajków w 2007 r. domagaliśmy się podwyżek w postaci dwóch i trzech średnich krajowych. Wtedy nie doszło jednak do żadnego porozumienia w skali ogólnopolskiej. Natomiast wskutek lokalnych akcji w poszczególnych szpitalach najbardziej zdeterminowani lekarze wywalczyli nawet dwukrotne podniesienie płacy.
- Ile pan zarabia jako pracownik szpitala?
- 4200 zł brutto pensji zasadniczej plus 25 proc. dodatku stażowego.
- Podczas protestów w 2007 roku OZZL zgłaszał też program przebudowy całego systemu, w tym m.in. projekt ustawy o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym. To już tylko zakurzony dokument „z historii polskiej ochrony zdrowia”?
- Elementy tego programu, przynajmniej z nazwy oraz w bardzo szczątkowej formie, jednak funkcjonują w systemie. Mówiliśmy między innymi o koszyku świadczeń. I został wprowadzony, chociaż - wbrew naszemu projektowi - nie jest uzależniany od wysokości nakładów na ochronę zdrowia.
Jeśli nakłady są niskie to i koszyk świadczeń gwarantowanych w ramach środków publicznych powinien być stosunkowo skąpy, a określone świadczenia powinny znaleźć się poza koszykiem - finansowane przez samych pacjentów lub poprzez ubezpieczenia dodatkowe.
Zgłaszaliśmy także potrzebę utworzenia agencji oceniającej technologie medyczne i taka instytucja jest. Niestety, Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji wprawdzie działa, ale ostanie słowo dotyczące np. decyzji refundacyjnych należy do ministra zdrowia. My natomiast proponowaliśmy, że jeśli agencja, na podstawie rzetelnych analiz uzna, że publiczne finansowanie danej technologii jest nieopłacalne, to taka decyzja jest wiążąca. Chcieliśmy także, by agencja część świadczeń wyceniała w ramach negocjacji z przedstawicielami szpitali.
Postulowaliśmy również, aby szpitale funkcjonowały w formie spółek prawa handlowego. Nie mogą one jednak mieć jednak narzucanych limitów świadczeń, szczególnie, jeśli ich wyceny są zbyt niskie, bo to grozi spółce bankructwem.
- Wróćmy do protestu Porozumienia Zawodów Medycznych, w którego imieniu także pan występuje. PZM zebrało 240 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o warunkach zatrudnienia w ochronie zdrowia. Posłowie PiS odrzucili wniosek o jego wspólne rozpatrywanie z projektem rządowym ustawy. Ta druga została już przegłosowana przez Senat. Projektem obywatelskim Sejm zajmie się na najbliższym posiedzeniu (18-20 lipca). Jego los wydaje się przesądzony?
- Bardzo źle się stało, że parlament nie pracował łącznie nad oboma projektami, bo tym samym nie było w Sejmie żadnej dyskusji nad rządowym projektem określającym minimalne wynagrodzenia pracowników wykonujących zawody medyczne. Krótko mówiąc, nikt nie pytał nas o to, co sądzimy o tych propozycjach i jakie są nasze. Nie szukano nawet pola do kompromisu.
Znalazłem dokument z 1958 roku, kiedy Gomułka z Cyrankiewiczem przyznawali lekarzom 1,4 średniego wynagrodzenia, a lekarzowi po 20 latach pracy - 1,7 przeciętnej płacy w kraju. Dzisiaj, antykomunista Konstanty Radziwiłł proponuje nam 1,27 średniej krajowej. To jest kompromitacja!
- Według projektu obywatelskiego specjalista powinien zarabiać nie mniej niż trzy średnie krajowe, a pielęgniarka dwie. Jest jeszcze pole do negocjacji i kompromisu?
- Strona rządowa wyraźnie pokazuje, że nie zamierza negocjować. Na razie przed nami pierwsze czytanie projektu obywatelskiego. Trafi albo do komisji, albo zostanie odrzucony. Może też ugrzęznąć na lata w pracach legislacyjnych.
Ci, którzy zgłoszą wniosek o odrzucenie obywatelskiego projektu, będą argumentować, że przecież już jest gotowa, przyjęta przez parlament ustawa regulująca sposób ustalania najniższego wynagrodzenia pracowników medycznych. Właśnie dlatego wcześniej forsowali wniosek o odrzucenie jednoczesnego procedowania obu projektów.
Proszę zauważyć, że projekt rządowy o minimalnych płacach rodził się w bólach przez około półtora roku. Dopiero, gdy zebraliśmy odpowiednią liczbę podpisów pod obywatelską inicjatywą, nagle w ekspresowym trybie rząd przyjął swój projekt i równie szybko został on przyjęty przez Sejm.
- PZM skupia przedstawicieli kilkunastu zawodów medycznych. Mają swoje związki, problemy, różne oczekiwania i postulaty. Łatwo ustalać wspólną strategię?
- Znaleźliśmy bardzo prosty sposób uzgadniania jednolitego planu działania. Każda grupa zawodowa przekazała swoje postulaty i wszyscy w PZM je zaakceptowali. To już jest dorobek naszego porozumienia, że nie skaczemy sobie do gardeł.
- Niedawno odbyło się spotkanie PZM i Porozumienia Rezydentów OZZL z wiceministrem finansów. Rozmowa nie przyniosła spodziewanych efektów. Rezydenci są kolejną grupą, domagającą się podwyżek wynagrodzeń. Czy resort finansów miał dla nich jakieś propozycje?
- Pomysły i propozycje dla pracowników medycznych powinien mieć przede wszystkim minister zdrowia. Byłem na spotkaniu w resorcie finansów. Jego przedstawiciel zaznaczył, że nie dysponuje żadnymi projektami rządowymi ani przygotowanymi przez Ministerstwo Zdrowia, na podstawie których Ministerstwo Finansów mogłoby zbilansować możliwości zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia, w tym na płace.
Niestety, wszystko wskazuje na to, że obecny minister zdrowia ma bardzo słabą pozycję w rządzie. Ministerstwo Finansów przekazało nam informację, że nie czyni obecnie żadnej przymiarki do zwiększenia publicznych wydatków na opiekę zdrowotną, gdyż nie ma jeszcze ustawy o narodowej służbie zdrowia.
- Jaki jest scenariusz protestu PZM - poza kolejną pikietą, która zaplanowana jest na 19 lipca, czyli w dniu, w którym odbędzie pierwsze czytanie obywatelskiego projektu ustawy o warunkach zatrudnienia w ochronie zdrowia?
- Na razie nie ma wspólnego dla wszystkich grup zawodowych scenariusza protestu. Od początku przyjęliśmy założenie, że każda grupa planuje swoje działania, a pozostali to popierają i wspierają na różne sposoby - medialnie, czy na przykład uczestnicząc w pikietach.
Co do OZZL to na razie nie chciałbym mówić o naszych zamiarach. Wiadomo, że Porozumienie Rezydentów OZZL - które jest dość autonomiczną, a zarazem bardzo zdeterminowaną grupą w naszym związku - planuje w październiku protesty głodowe.
Z drugiej strony lekarze, w odróżnieniu od niektórych grup zawodowych, nauczyli się w ostatnich latach postępować może mniej widowiskowo, ale za to bardziej skutecznie. Dlatego od pewnego czasu prowadzone są w różnych miastach lokalne akcje polegające na zwalnianiu się lekarzy ze szpitalnych oddziałów. Dyrektorzy placówek często godzą się na podwyżki, nawet kosztem rosnącego zadłużenia szpitala.
Podkreślam jednak, że nie ma to nic wspólnego z systemowym rozwiązywaniem problemu niskich wynagrodzeń w ochronie zdrowia. Właściwym kierunkiem jest stworzenie mechanizmów umożliwiających większy dopływ pieniędzy do systemu. Niestety, w obecnie wdrażanych zmianach, m.in. obejmujących tworzenie tzw. sieci szpitali, brakuje logiki. Jest natomiast chaos.
Jeżeli PiS zapowiedziało, że przechodzimy na budżetowe finansowanie ochrony zdrowia, to niech będzie konsekwentne. Tymczasem okazuje się, że to żaden budżetowy system, bo wysokość ryczałtu dla lecznic ma jednak być uzależniona m.in. od liczby udzielanych świadczeń. Nie wiemy jednak, czy poszczególne świadczenia w tym systemie ryczałtowym będą wycenione, czy nie? Bedą opłacane „z góry”, czy z „dołu”? Jak to wszystko pogodzić z obowiązkowym tworzeniem przyszpitalnych przychodni oraz prowadzeniem nocnej i świątecznej opieki w sieciowych lecznicach?
Wciąż jest zbyt dużo pytań, na które brakuje odpowiedzi. Naprawdę dziwię się, że ktoś w Polsce chce być dyrektorem szpitala.
źródło: rynekzdrowia.pl