Wiadomości

May 21, 2017
Tomasz Rynkiewicz, lekarz stażysta: Bez dorabiania w barze bym nie przeżył
Jak przetrwać do pierwszego, czyli rzeczywistość młodego lekarza. O roku pracy za 9 zł/h - i o perspektywie następnych sześciu lat pracy za 14 zł/h mówi Tomasz Rynkiewicz - stażysta w jednym z krakowskich szpitali.

Nie miał pan wczoraj wolnej godziny, żeby porozmawiać. Do której pan pracuje w szpitalu?

Dziś akurat nie tak długo. Ale wczoraj wyszedłem ze szpitala po 20. To kwestia dyżuru, który nie trwa jeszcze całą noc, z racji tego, że jestem lekarzem stażystą. Lekarze stażyści wykonują swoją pracę w wymiarze pełnego etatu, czyli bodajże 37 godzin i 55 minut w tygodniu. Jesteśmy przy tym zobowiązani do dwóch pięciogodzinnych dyżurów w ciągu tygodnia.

Wysokość pana i pana kolegów stażystów pensji nie jest tajemnicą - to kwota regulowana ustawą. Zarabia pan nieco ponad 1400 zł na rękę, prawda?

Formalnie jest to 2007 zł brutto, czyli 7 zł powyżej podniesionej niedawno pensji minimalnej. Tak naprawdę możemy od tego jednak odjąć jeszcze 10 zł - z racji wykonywanego zawodu jesteśmy zobowiązani do takiej comiesięcznej opłaty na rzecz Okręgowej Izby Lekarskiej. W rzeczywistości więc nasza pensja brutto wynosi 1997 złotych - przekraczamy więc tę symboliczną czy psychologiczną granicę minimalnej pensji krajowej brutto. Oczywiście kwota netto jest odpowiednio niższa - dostajemy właśnie trochę powyżej 1400 zł.

Nie wolno panu dorabiać w zawodzie.

Nie, nie wolno - w tym sensie oczywiście, że jako lekarz stażysta mam pełne prawo wykonywania zawodu tylko na terenie jednostki medycznej, w której odbywam staż - czyli w szpitalu. Staż trwa 13 miesięcy - zwykle od 2 do 6 tygodni na każdym z oddziałów szpitala, choć interna to ok 11 tygodni. Dopiero po tym stażu i egzaminie otrzymam pełne prawo wykonywania zawodu, także poza tym konkretnym szpitalem. Ale to ograniczenie nie jest problemem, staż to przecież etap w nauce bardzo trudnego zawodu i mamy tego pełną świadomość.

Z tych 1400 złotych da się wyżyć?

To jest praktycznie niemożliwe, przecież po wynajęciu jakiegokolwiek lokum w mieście takim jak Kraków, gdzie pracuję, zostaje tych pieniędzy zupełna garstka. Dlatego ci, którzy mogą - i zarazem chcą - korzystają ze wsparcia rodziców, reszta dorabia poza szpitalem. Takie dorabianie trzeba połączyć i z pracą w szpitalu i z ciągłą, naprawdę intensywną edukacją. Pamiętajmy, że my się cały czas dodatkowo kształcimy i cały czas uczymy się do kolejnych egzaminów - po stażu czeka nas poważny egzamin końcowy, na podstawie wyników, którego dostajemy się na rezydenturę i na specjalizację. Te kolejne etapy kształcenia także wiążą się z kosztami, zresztą poważnymi.

Jakie to koszty? Wiem, że kurs ultrasonografii kosztuje ok 3000 zł - czy to akurat wyjątkowo drogie szkolenie?

To jest dobry i zgodny z realiami przykład. Oczywiście, że dobrze byłoby robić takie kursy - choćby ten ultrasonograficzny - żeby dodać ten powszechnie dziś stosowany w różnych dziedzinach medycznych rodzaj diagnostyki do swojego wachlarza umiejętności, po prostu po to by być lepszym lekarzem. Są też inne szkolenia - jest i nieco mniej niż ultrasonografia kosztowne EEG, ale i nauka operowania endoskopowego na symulatorach czy kadawerach (ciałach zmarłych - przyp. red) - to kosztuje do kilku tysięcy zł. Tylko niestety realia są takie, że ceny kursów liczy się w tysiącach, a my zarabiamy po 1400 zł. Kursy są więc zwykle po prostu poza naszym zasięgiem finansowym, o wiele bardziej namacalnym problemem jest koszt podręczników, który w wypadku profesjonalnych materiałów medycznych, niezbędnych na etapie specjalizacji, niejednokrotnie sięga kilkuset złotych za książkę.

Czy za naukę USG czy operowania endoskopowego zawsze trzeba dodatkowo zapłacić? Państwo nie daje panu i kolegom takiej możliwości w ramach kształcenia medycznego? Nie po to jest pan czasem na ekstremalnie nisko płatnym stażu, żeby nauczyć się tego w szpitalu?

Jeżeli mamy szczęście, to nauczymy się którejś z tych metod czy diagnostyk podczas specjalizacji - oczywiście jeśli wybierzemy taką, która to obejmuje. Natomiast jeśli chodzi o płatne kursy, to nie, nie ma szans na to, żeby np placówka, która nas zatrudnia, albo ministerstwo, refundowała ich koszty czy jakoś je dofinansowała. W Polsce to wszystko idzie z naszych prywatnych pieniędzy. W dodatku w Polsce nie ma nawet czegoś takiego, jak urlop szkoleniowy dla lekarza. Każdy dodatkowy kurs odbywamy albo w normalnym cyklu pracy albo podczas urlopu wypoczynkowego. Tu widać ogromny kontrast między polskimi realiami a tym, jak to wygląda w Europie. Tam kursy są zwykle dofinansowywane albo wręcz finansowane przez szpitale lub odpowiednie instytucje służby zdrowia. Ba, normą jest zwrot kosztów podręczników - które i tam są dość drogie. Normą są także urlopy szkoleniowe. My natomiast musimy to wszystko finansować z własnej kieszeni i gimnastykować się, by połączyć staż z nauką - i oczywiście z zarabianiem na życie.

Czytaj więcej: www.polskatimes.pl