Wiadomości
Oct 3, 2013
'Geriatryczny kolonializm'. Dlaczego Niemcy wysyłają swoje babcie do Polski?
Sonja Miskulin ma 94 lata i cierpi na demencję. Nie pamięta dziewięciogodzinnej podróży, kiedy na zawsze pożegnała Niemcy. Córka zawiozła ją do Szklarskiej Poręby, 560 km od rodzinnego miasta w Bawarii. Za to dziś Sonja mieszka w domu opieki, który kosztuje prawie trzy razy mniej niż w Niemczech.
Historię Soni Miskulin i podobnych jej Niemców opisał amerykański Bloomberg. "Niemka dołączyła do rosnącej grupy seniorów, którzy migrują do Polski w poszukiwaniu lepszej i tańszej opieki" - relacjonuje berlińska korespondentka agencji. Przyjechała do Polski odszukać niemieckich emerytów i zobaczyć, w jakich żyją warunkach.
Według marcowego sondażu niemieckiego ośrodka badania opinii TNS Emnid co piąty Niemiec wziąłby pod uwagę wyjazd do domu opieki za granicą. Niemieckie media nazywają takie wyjazdy "eksportem babć" albo "geriatrycznym kolonializmem". Tego drugiego określenia użyła "Süddeutsche Zeitung", porównując wywożenie seniorów do podrzucania śmieci za granicę. Ale według rodzin, które decydują się na "eksport", to często jedyny sposób, żeby zapewnić rodzicom godną starość, a przy okazji nie zbankrutować.
- Gdy rodzice się starzeją, dzieci wysyłają je do Polski - potwierdza w rozmowie z Bloombergiem 66-letnia Ilona von Haldenwang, córka Soni Miskulin. Sama opiekuje się chorą na demencję i poruszającą się na wózku matką od 2007 r. Najpierw zabrała ja do swojego domu w bawarskim Bad Brueckenau, jednak życie z chorą na czwartym piętrze bez windy było bardzo trudne. Poza tym kobieta potrzebowała nieustannej uwagi . W 2009 r. córka umieściła matkę w pobliskim domu opieki. Kosztował 3,2 tys. euro miesięcznie. 1,5 tys. dokładało państwo, drugie tyle wynosiła cała emerytura jej matki.
Kobieta opowiada, że przez kolejne cztery lata obserwowała, jak stan zdrowia matki stopniowo się pogarsza. Kobieta chudła, była ospała i zdezorientowana. Córka podejrzewała, że personel nie karmi dobrze pacjentów i podaje im leki uspokajające. Szukała nowego domu, ale lepsze ośrodki kosztowały jeszcze więcej. Wtedy usłyszała o tańszych domach w Polsce.
O Boże, gdzie my jedziemy? To koniec świata!
Znalazła niemiecką stronę internetową z ofertami polskich domów i skontaktowała się pośrednikiem. Guenter Stobrawe kiedyś prowadził biuro podróży, dziś ma umowy z ośmioma polskimi domami opieki. Jak opowiada Bloombergowi, konsultowała się z nim już setka rodzin. Na razie przeniósł do Polski ośmiu seniorów, ale podpisał już umowy na przenosiny siedmiu kolejnych. - Biznes rozwija się od kilku miesięcy - opowiada.
Ilona zastrzega, że decyzja nie była łatwa. Wcześniej miała do matki dwie minuty spaceru. A do Szklarskiej Poręby, którą wybrała, jest ponad pół tysiąca kilometrów. - Mamę pomagał mi przywieźć mój przyjaciel. Kiedy zobaczył zalesione góry i tabliczkę: "Granica polsko-czeska", krzyknął przestraszony: "O Boże, gdzie my jedziemy? Przecież to jest koniec świata!" Zmienił zdanie, gdy podjechaliśmy pod ośrodek: "Przecież to pałac!" - zawołał - opowiada Ilona.
I tak od ponad dwóch miesięcy Sonja mieszka w stuletniej odrestaurowanej willi położonej malowniczo u podnóża Karkonoszy. Domem zarządza prywatna spółka, która przed rokiem otworzyła w nim ośrodek spokojnej starości. Liczyła na zamożnych Polaków, bo pobyt kosztuje 3,5 tys. zł miesięcznie, ale szybko zainteresowali się nim Niemcy. - Najpierw odwiedzały nas niemieckie firmy, który szukają miejsc dla swoich klientów. Teraz odwiedzają nas niemieckie telewizje. Przyjechały już trzy - opowiada "Gazecie" dyrektor Helena Grab.
Dyrektorka: Obawiałam się przed rocznicą powstania warszawskiego
Ośrodek w Szklarskiej Porębie ma 45 miejsc. Niedługo połowę gości będą stanowili Niemcy. - Kiedyś Polka przywiozła do nas męża Niemca. Miał zostać trzy miesiące, ale nie chciał wracać. Przyjechała po miesiącu, a on jej mówi, że nie wraca. Podobnie po dwóch - też nie chce. I został u nas. Wielu deklaruje, że chcą umrzeć i zostać skremowani w Polsce. Zawsze o to pytam na początku - opowiada Helena Grab.
Tłumaczy, że Niemcy doceniają "słowiańskie podejście". - Postawiłam sobie za cel, aby ten dom nie przypominał innych domów opieki. Przytulamy podopiecznych, kiedy trzeba. Ich rodziny się dziwią, że się tulą, bo zdarza się, że to ludzie, którzy nigdy nie przytulali się do bliskich. Któryś chce porozmawiać z panią sprzątającą? Wydałam polecenie, aby personel przerywał w takich sytuacjach pracę. Pukamy do pokoi, mówimy do wszystkich podopiecznych na "pan, pani" - wymienia dyrektor.
- Obawiałam się tylko, jak Polacy i Niemcy będą reagować na święta - na przykład rocznicę powstania warszawskiego. Przecież ludzie, którzy u nas mieszkają, to pokolenie wojenne. Jednak okazało się, że Niemcy wolą się integrować z Polakami niż swoimi rodakami. Uczestniczka powstania, która u nas mieszka, bardzo zaprzyjaźniła się z dwoma Niemcami. A jeden z panów daje Polakom lekcje niemieckiego - dodaje.
Arytmetyka przemawia do dzieci i do rodziców
Sonja za miesięczny pobyt płaci 1,2 tys. euro. Mieszka w dwuosobowym pokoju, ma całodobową opiekę, smaczne posiłki. Korzysta z fizjoterapii, którą personel przedkłada nad podawanie leków uspokajających. Niemiecki rząd dopłaca do opieki długoterminowej poza granicami kraju 700 euro. Choć to połowa kwoty, którą dopłacał Soni wcześniej, dzięki emeryturze na utrzymanie wystarcza z nawiązką. "Taka arytmetyka przemawia do starszych Niemców i ich dzieci" - podsumowuje Bloomberg.
Kolejna pensjonariuszka, Ingrid Fetz, ma 74 lata i sama zdecydowała się na przyjazd do Polski. Bała się, że na opłacenie domu opieki nieopodal miejsca zamieszkania 52-letniej córki będzie zmuszona sprzedać mieszkanie, a chciała je zostawić dzieciom.
W internecie przeglądała oferty domów w Czechach, na Słowacji, Węgrzech i w Polsce. Wybrała ostatni kraj, bo jej matka żyła kiedyś pod Warszawą, a ona sama dorastała na ziemiach, które po II wojnie światowej trafiły do Polski. - Na początku myśl o zamianie mieszkania na dom opieki łamała mi serce. Ale potem pomyślałam: właściwie dlaczego miałabym spędzić resztę życia w Niemczech? - mówi w rozmowie z Bloombergiem.
Polacy budują dla gości "małe Niemcy"
Gdy Niemców kusi wizja oszczędności, Polacy myślą, jak zarobić. Dziennikarka Bloomberga, idąc tropem ofert z internetu, odwiedziła kilka domów spokojnej starości na południu Polski. W śląskim Żabelkowie znalazła "małe Niemcy". Pielęgniarki i głos w windzie mówią po niemiecku. Mieszkańcy oglądają mecze Bundesligi, jadają klasyczne niemieckie posiłki, a kuchnia jest wyposażona w sprzęt Boscha. Nawet pościel, system alarmowy i łyżeczki pochodzą od niemieckich producentów.
Dom został otwarty w Wielkanoc ub.r. i już mieszka w nim 34 Niemców. Właściciel właśnie wykańcza kolejne, już zarezerwowane pokoje na poddaszu. - Znacznie przebiliśmy cele, jakie sobie zakładaliśmy - mówi Fabrice Gerdes, Niemiec, który zarządza ośrodkiem. Wybudował go razem ze swoim polskim teściem.
"Nie wszystkie ośrodki są takie, jak się reklamują" - ostrzega dziennikarka Bloomberga. Opisuje pensjonat przerobiony na dom spokojnej starości, bo "seniorzy, w odróżnieniu od turystów, zostają całą zimę". Dom kusi wycieczkami na grzyby i miejscami w kilkuosobowych pokojach za 400 euro miesięcznie. Właścicielka nie chciała wpuścić dziennikarki, choć przyjeżdżała kilka razy.
Kolejny ośrodek to "odnowiony i bardzo dobrze wyposażony hotel spa". Reklamuje się zdjęciami uśmiechniętych seniorów i młodych pielęgniarek w uniformach. Na miejscu okazuje się, że nie został jeszcze nawet otwarty. Choć kilku klientów było zainteresowanych, było ich za mało, aby utrzymać cały ośrodek. - To jest trudny biznes - przyznaje w rozmowie z "Bloombergiem" Andrzej Pietrucha, właściciel.
Wywieźć łatwo, ściągnąć z powrotem trudniej
Zdarza się, że Niemcy chcą ściągnąć bliskich z powrotem do Niemiec. Jak Joerg-Christian Henningsen, 67-latek, który umieścił w domu w Zabełkowie 63-letnią, chorą na alzheimera żonę. Po miesiącu odebrał telefon - stan żony się pogorszył.
Kiedy po ośmiu godzinach jazdy dotarł na miejsce, okazało się, że żona nie jest już w stanie się z nim komunikować. Zabranie jej do domu wymagało zgody lekarza, który był sceptyczny, proponował polski szpital, przekonywał, że stan kobiety nie pozwala na daleką podróż. Ostatecznie mężczyzna dostał zgodę, jednak zamiast wracać samolotem, jak planował, musiał wynająć karetkę.
Ilona von Haldenwang ma zupełnie inne doświadczenia. Opowiada, że po dwóch miesiącach w Polsce jej matka stała się uważniejsza i bardziej sprawna. Przed laty była tłumaczką teatralną, teraz zaczęła sobie przypominać język polski, którego się kiedyś nauczyła. Jednak nadal nie orientuje się, gdzie przebywa.
"Migracja niemieckich seniorów to znak ostrzegawczy wskazujący na zachwianie proporcji demograficznych. Spada liczba narodzin, wydłuża się długość życia, a pokolenie wyżu demograficznego wchodzi w starość" - ocenia Bloomberg.
Według szacunków ONZ do 2050 roku potroi się światowa populacja ludzi w wieku ponad 60 lat. A według Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju do tego czasu niemieckie społeczeństwo będzie jednym z najstarszych na świecie. Z 15-procentowym udziałem osób powyżej 80. roku życia uplasuje się obok Japonii, Korei Południowej i Włoch. "Oznacza to, że koszty opieki nad niemieckimi seniorami wzrosną w tym kraju znacząco" - podsumowuje Bloomberg.