Wiadomości
Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej napisał list do rektora UJ w sprawie pańskiej krytyki KEL. Jest oburzony jej formą. Czy władze uczelni zareagowały na list?
Prof. Jan Hartman: - Uczelnia na razie nie zareagowała na list prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej. Jednak niezależnie od reakcji uczelni ciekawe jest to, że po ponad dwudziestu latach wolności można w Polsce rozpętać nagonkę na profesora, domagając się niedwuznacznie szykanowania go. Funkcjonariusz publiczny, którym niewątpliwie jest szef korporacji lekarskiej, prześladuje profesora - to daje do myślenia.
Osobiście nie czuję się zdyskredytowany przez prezesa NRL. Jego słowa nie wpłynęły na moje emocje czy poczucie honoru. Obserwuję to wszystko ze spokojem, jako komentator życia publicznego i człowiek zaangażowany w bioetykę, w tej chwili również zaangażowany w prace resortu zdrowia w roli doradcy merytorycznego, ponieważ jestem członkiem Zespołu ds. Etyki przy Ministerstwie Zdrowia.
Ze smutkiem patrzę na te anachronizmy sięgające czasów PRL-u, bo wtedy właśnie w taki sposób prowadziło się spory. Postawa korporacji lekarskiej, która agresją reaguje na krytykę, nie próbując nawet udawać, że zajmuje stanowisko merytoryczne, że wchodzi w polemikę z rzeczowymi, konkretnymi argumentami, które przedstawiłem, jest żenująca. Taka sytuacja powoduje, że naprawdę trzeba będzie pochylić się nad ustrojem samorządu lekarskiego - jego prawnym umocowaniem i zadaniami. Jakość korporacji medycznej to bardzo ważna kwestia społeczna, bo medycyna dotyczy nas wszystkich.
Czas na to, aby i w Polsce skończyła się „era kodeksowa" w medycynie, a rozpoczęła era bioetyczna. Jesteśmy jakieś 40 lat do tyłu w stosunku do Zachodu, jeśli chodzi o budowanie kultury bioetycznej i społecznego nadzoru nad medycyną.
- Dlaczego, pana zdaniem, samorząd lekarski tak stanowczo broni obowiązującego Kodeksu. Czy samorząd wyraża w tej kwestii opinię przeciętnego lekarza?
- Kodeks Etyki Lekarskiej jest z punktu widzenia władz Naczelnej Izby Lekarskiej aktem strzelistym. Uważają go za coś w rodzaju biblii i tarczy. Jest świętością, którą ustalają dla obrony swojego zawodu i godności swojego środowiska. Na każdą krytykę, niezależnie od jej treści, reagują histerycznie, jak na zamach na godność lekarską i autonomię korporacji.
Natomiast przeciętny lekarz albo nie zna Kodeksu, albo się nim nie interesuje, bo Kodeks niczego nie wnosi do życia medycznego w Polsce. Jest tak naiwny i korporacyjnie egoistyczny, że żadnego autorytetu nie ma i mieć nie może. Dobry Kodeks dopiero trzeba napisać. Zresztą nie dotyczy to tylko lekarzy, inne korporacje też mają złe kodeksy, ale zmieniają je pod wpływem krytyki.
Niedawno bardzo ostro, a nawet złośliwie krytykowałem Kodeks prokuratorów, w czasopiśmie dla prawników „Mida". Prokuratorzy zareagowali na moją krytykę zapraszając mnie do prac nad nowelizacją swojego Kodeksu. Skorzystałem z zaproszenia. Tamten Kodeks został znowelizowany i dość istotnie poprawiony. KEL również zostanie znowelizowany i poprawiony. Nie przeszkodzi temu zastraszanie mnie.
Swoją drogą to nie pierwszy przypadek, kiedy NIL zachowuje się jak "towarzysze". W 2005 r. NRL podjęła uchwałę w sprawie wywiadu z prof. Kazimierzem Szewczykiem, kierownikiem Zakładu Etyki Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. W uchwale napisano, że poglądy przedstawione przez profesora w wywiadzie dyskwalifikują go jako wykładowcę etyki dla studentów medycyny, przyszłych lekarzy.
NRL domagała się zawieszenia profesora Szewczyka jako wykładowcy etyki i sugerowała, że należy się zastanowić czy profesor w ogóle powinien nauczać etyki lekarzy z tego powodu, że rzekomo nawoływał do łamania zapisów KEL. A trzeba pamiętać, że prof. Szewczyk to wybitny specjalista bioetyk, nestor polskiej bioetyki, autor jednego z dwóch podręczników bioetyki, jakie mamy w Polsce.
To stanowisko NRL z 2005 r. i roszczenie w nim zawarte jest najzwyczajniej w świecie śmieszne. Trudno będzie zmyć tę plamę na honorze korporacji...
Przy okazji polecam Państwu lekturę tego, co prof. Szewczyk mówi o KEL: www.diametros.iphils.uj.edu.pl
- Gdyby miał pan w "pigułce" podać jakie błędy zawiera Kodeks i co należałoby w nim zmienić?
- Pierwszy z brzegu przykład: KEL dopuszcza badania na żołnierzach (i to bez żadnych ograniczeń - bo badania zawsze, bez wyjątku, muszą przynosić korzyść grupie, do której należy probant!), co jest sprzeczne z prawem. W sprawie konkretnych zapisów i zawartych w nich błędów odsyłam do swojego artykułu na ten temat w książce „Bioetyka w zawodzie lekarza" oraz do przytoczonego wyżej artykułu prof. Szewczyka.
W tym miejscu ograniczę się do oceny ogólnej. Otóż Kodeks jest źle zbudowany, chaotyczny, pełen nieszczerych, pokrętnych zwrotów, pustosłowia i bombastycznej retoryki. Unika trudnych problemów, a zajmuje się rzeczami z trzeciej setki problemów bioetycznych, jak (wysoce wątpliwe) prawo lekarza do informacji o zbliżającej się kontroli.
Najbardziej eksponowaną wartością Kodeksu jest powściągliwość w krytyce lekarzy i korporacji oraz związana z tym dyskrecja. Cały podporządkowany jest budowaniu godności, a także prestiżu zawodu i to w oparciu o absurdalne założenie, że jawne i publiczne mówienie o nadużyciach i błędach osłabia zaufanie pacjentów do lekarzy.
Te zarzuty są dobrze znane. Mówienie o nich nie przynosi wszelako żadnych skutków. Dopiero ironia mojego przekazu wzbudziła gniew i wywołała reakcję. Oczywiście nie merytoryczną, tylko owe nieszczęsne ataki personalne - często tak obraźliwe, że aż obrazić się nie sposób.
Moja ironia była jak najbardziej na miejscu, a jeśli nawet nie (nie zamierzam się o to kłócić), to w każdym razie jest wyłącznie kwestią formy, a więc drugorzędną. Liczy się przecież treść zarzutów. Treść, która jest korporacji znana od dawna, jednak nic sobie ona z tego nie robi.
- Ale czy solidarność, dyskrecja, powściągliwość to nie są wartości pożądane w medycynie? Szczególnie teraz, kiedy ekonomia popycha niektórych lekarzy do pozbawionej reguł walki z kolegami po fachu?
- Nie mam nic przeciwko takim wartościom, jak dyskrecja, powściągliwość w krytyce czy solidarność. Rzecz w tym, że wartości te są w KEL dramatycznie przeszacowane. Wymowa KEL jest jasna: raczej nie krytykuj, bo a nuż ktoś uzna, że twoja krytyka to „dyskredytowanie". O afirmacji postawy „sygnalisty" nie ma nawet mowy.
Kodeks premiuje wewnętrzną, zamkniętą dyskusję o sprawach medycyny i lekarzy. Przykładowo minister zdrowia publikując w prasie codziennej niedawny list do lekarzy postąpił wbrew zapisom KEL, które mówią, że takie dyskusje powinny toczyć się na łamach prasy specjalistycznej, a nie ogólnodostępnej. NRL była listem ministra oburzona. To pokazuje jak korporacja próbuje izolować środowisko. Powinno być odwrotnie. O relacjach pomiędzy lekarzami i pacjentami powinno mówić się otwarcie, na szerokim forum.
Obowiązujący KEL miesza sprawy ochrony godności zawodu lekarza z etyką. Jest to niebywały anachronizm. Takie myślenie na Zachodzie panowało do lat 60. ubiegłego wieku. Dawno odstąpiono od tego, bo okazało się, że budowanie wieży z kości słoniowej, okopywanie się w swoich lękach i urażonej dumie, oparte na przekonaniu, że to lekarze wiedzą najlepiej, jak należy postępować, nie przyniosło niczego dobrego. Dochodziło do wielkich nadużyć i dopiero poddanie medycyny społecznemu nadzorowi, który jest jedną z funkcji bioetyki, doprowadziło do uzdrowienia medycyny.
Właśnie w latach 60., w USA, powstała bioetyka - nowa multidyscyplina, która pozwoliła na wielokierunkową fachową refleksję w różnych dziedzinach zdrowia publicznego, praktyki klinicznej i badań bioetycznych, będąc jednocześnie pewną formacją instytucjonalną służąca społecznej kontroli nad medycyną.
Wszyscy mamy prawo do tej kontroli, społeczeństwo to przecież zbiór obecnych, byłych lub przyszłych pacjentów. Nie ma żadnych wewnętrznych spraw korporacji. Korporacja jest organizacją wyższej użyteczności publicznej o dużym znaczeniu społecznym i politycznym, dlatego społeczeństwo ma prawo patrzeć tej korporacji na ręce. Bioetyka powinna być taką zewnętrzną refleksją.
- A może nie wszyscy chętni powinni być dopuszczani do zawodu lekarza? Może zamiast kontrolować społecznie, należy przeprowadzać kwalifikację pod względem charakterologicznym już podczas egzaminu na studia?
- Prowadzenie badań psychologicznych kandydatów na studia medyczne byłoby etycznie ryzykowne, bo zbyt arbitralne i „selekcyjne". Przyszłych lekarzy i ich postawy w dużej mierze kształtują studia medyczne. Warto więc pomyśleć, aby na studiach medycznych przyszli lekarze mieli jak największy kontakt z pacjentem.
Poza tym potrzeba solidnego kursu bioetyki prowadzonego przez dobrych bioetyków, którzy nie boją się poruszać trudnych zagadnień, a nie tylko utwierdzą świat lekarski w etycznym samozadowoleniu. Bioetyków, którzy pokażą prawdziwy etos lekarski. Etyka zaczyna się tam, gdzie kończy się frazeologia, pewność siebie, a zaczynają się rozterki, niepewność. Niepewności etycznej trzeba młodzież uczyć. Zawody medyczne to zawody wysokiego ryzyka prawnego i etycznego. Student musi się o tym dowiedzieć zawczasu, zanim złoży przyrzeczenie.
- Jaka jest przyczyna ostatnich wydarzeń związanych z odsyłaniem pacjentów, błędami czy zaniedbaniami lekarzy. Winny jest człowiek czy system?
- Jedno i drugie. Ale w sensie bardziej podstawowym winny tym przypadkom jest zły klimat etyczny - klimat nieufności pomiędzy lekarzami, instytucjami państwowymi i pacjentami. Tam gdzie nie ma zaufania, nie ma etyczności. Jeśli panuje atmosfera zaufania, to nawet kiepskie procedury czy słaby system nie wywołują dużych szkód. W przypadku braku zaufania wszyscy patrzą na siebie podejrzliwie, każdy boi się o siebie, boi się popełnić błąd, boi się konsekwencji. Wtedy łatwo dochodzi do tego, że ludzie broniąc się przed nieprzyjemnościami popełniają poważne błędy o fatalnych skutkach.
Żeby ten klimat naprawić, musimy przejść przez czyściec. Tylko przez prawdę i ekspresję, w tym również emocjonalną, można zrobić nowe otwarcie, oczyścić atmosferę. Potrzebujemy autentycznej, szczerej awantury wokół medycyny.