Wiadomości

Jan 24, 2013
Kredytobiorcy w potrzasku

Z posłem Wiesławem Janczykiem (PiS) z Komisji Finansów Publicznych, szefem podkomisji stałej Sejmu ds. instytucji finansowych, rozmawia Małgorzata Goss.
Podkomisja ds. instytucji finansowych, której Pan przewodniczy, rozważa odebranie bankom prawa do wystawiania bankowych tytułów egzekucyjnych. Jak powstała ta propozycja?

– Podkomisja stała sejmowej Komisji Finansów Publicznych pracuje nad senackim projektem dostosowania prawa bankowego do wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2011 roku. TK uznał za niezgodne z Konstytucją przepisy przyznające dokumentom bankowym status dokumentów urzędowych. Zdaniem TK, jest to niczym nieuzasadniony przywilej banków, który w sporach cywilnych z klientami narusza równość stron, ponieważ sądy traktują dokumenty bankowe jako dowody nie do podważenia. Pozbawienie dokumentów bankowych mocy urzędowej niejako w sposób naturalny każe zastanowić się nad zniesieniem przywileju, jakim jest bankowy tytuł egzekucyjny (BTE). Jest to relikt z poprzedniej epoki, gdy banki należały do państwa. BTE ułatwia bankom windykację należności od klientów. Klient, osoba fizyczna lub prawna, zawierając umowę kredytową z bankiem, musi wyrazić zgodę na tzw. egzekucję pozasądową. Jeśli potem zalega ze spłatą kredytu, bank nie dochodzi należności przed sądem, lecz wystawia bankowy tytuł egzekucyjny i zwraca się do sądu o nadanie klauzuli wykonalności. Sąd, nie wchodząc w meritum sporu, bada poprawność tytułu pod względem formalnym, nadaje mu klauzulę wykonalności – i w tym momencie bank zajmuje dłużnikowi konta. Klient w tym przypadku nie ma możliwości obrony w sądzie swoich racji, np. wykazania, że wierzytelność jest mniejsza lub spłacona albo że bank przyczynił się do niespłacenia długu. Wniesienie powództwa przeciwegzekucyjnego nie wstrzymuje egzekucji bankowej. Zanim dojdzie do procesu, firma, której zajęto konta i zniszczono reputację, upada.

Znane są konkretne przykłady?

– Z najbardziej spektakularnym przypadkiem wykorzystania bankowego tytułu egzekucyjnego mieliśmy do czynienia na początku kryzysu finansowego, kiedy wybuchła w Polsce sprawa opcji walutowych. Tysiące polskich firm, które za namową doradców zawarły kontrakty na opcje, straciło, jak się szacuje, co najmniej 20 mld złotych. Banki zaczęły zgłaszać wnioski o ich upadłość. Prawo i Sprawiedliwość wystąpiło wtedy w Sejmie z inicjatywą zawieszenia bankowego tytułu egzekucyjnego po to, aby te wszystkie sporne sprawy można było rozpatrzyć przed sądem. Sądziliśmy, że banki wobec skali zjawiska zgodzą się dobrowolnie zawiesić egzekucję roszczeń, do których powstania często same się przyczyniły. Pomyliliśmy się. Nie było wówczas litości. Wykorzystując jako straszak bankowy tytuł egzekucyjny, banki zmusiły praktycznie wszystkich zadłużonych przedsiębiorców do podpisania niekorzystnych porozumień ugodowych. Do dziś tysiące przedsiębiorców regulują tamte rachunki, a całkowita spłata wielomiliardowych długów zajmie polskim firmom kilkanaście lat, jeśli nie dłużej.

Bywało, że stolarni, która miała obrotu 500 tys. zł, tzw. doradca wcisnął opcje, których wartość w chwili zapadania sięgała np. 50 mln złotych.

– Ten przykład wcale nie jest abstrakcyjny. Wszystkim przedsiębiorcom, którzy mieli jakieś przychody w dewizach, agenci banków proponowali asekurację przed ryzykiem kursowym w formie opcji walutowych. Opcje oferowano przedsiębiorcom w nadmiarze w stosunku do skali ich działalności gospodarczej, przez co stały się narzędziem hazardu, a nie zabezpieczeniem. Do tego wydarzenia panowało wśród przedsiębiorców przekonanie, że banki są instytucjami zaufania publicznego. Osoby, które w imieniu banków kontaktowały się z przedsiębiorcami, traktowane były jako bezinteresowni, zaufani doradcy finansowi. Sprawa opcji podważyła tę reputację. Do przedsiębiorców dotarło, że banki to prywatne firmy, ich zagraniczni właściciele kierują się przede wszystkim zyskiem, a tzw. doradcy to zwykli agenci, premiowani za złowienie klienta, którzy traktują przedsiębiorcę jak owcę do strzyżenia, a nie jak kontrahenta biznesowego.

Jak często banki sięgają po BTE?

– Co roku około miliona nowych klientów w bankach podpisuje dokumenty, na podstawie których bank może wystawić BTE. Ale w sejfach znajdują się miliony takich dokumentów podpisanych w poprzednich latach. W Polsce przeprowadza się rocznie ponad 3 mln egzekucji komorniczych i zajęć. Jaka część z nich jest prowadzona na podstawie BTE? Na to pytanie odpowiedź przyniosą opinie ekspertów, o które podkomisja wystąpiła.

Kto zgłosił poprawkę, żeby usunąć bankowy tytuł egzekucyjny?

– Troje posłów PiS: prof. Jerzy Żyżyński, poseł Gabriela Masłowska oraz ja, jako przewodniczący podkomisji. Chcemy rozpocząć dyskusję, w której zostaną rozpatrzone wszystkie argumenty za i przeciw. Zwróciliśmy się już o opinię do Ministerstwa Finansów, Ministerstwa Sprawiedliwości, Komisji Nadzoru Finansowego i Związku Banków Polskich. Czekamy też na dwie opinie ekspertów, które mają przynieść odpowiedź na pytanie: czy bankowy tytuł egzekucyjny jest stosowany tylko w Polsce, czy także w innych krajach Unii Europejskiej i wysoko rozwiniętych krajach świata? Chcemy też zwrócić uwagę na problem braku równości stron. Żaden inny podmiot gospodarczy na rynku z wyjątkiem banków – czy to stolarnia, mleczarnia, producent sprzętu, czy przedsiębiorstwo handlowe – nie dysponuje wobec swoich kontrahentów tego rodzaju przywilejem w zakresie ściągania wierzytelności, np. należności z faktur.

Jak to się odbija na funkcjonowaniu rynku?

– Bank, mając w ręku tak potężne narzędzie jak BTE, za pomocą którego w każdej chwili może odzyskać należność, często za późno podejmuje działanie względem dłużnika, pozwala, aby ten stosował zbyt dużą dźwignię finansową, tzn. pożyczał więcej, niż pozwalają na to aktywa, poziom płynności, biznesplan czy realizowane projekty inwestycyjne. Z drugiej strony, rygor BTE odstrasza przedsiębiorców od zaciągania kredytów. Kto ma odrobinę wyobraźni i zna skutki zgody na egzekucję pozasądową, woli szukać środków własnych, niż rozwijać firmę na kredyt. BTE powoduje bowiem, że w relacjach pożyczkodawca – pożyczkobiorca zawsze winien jest klient. A przecież tak nie jest. Banki także popełniają błędy, np. brak monitoringu, niezrealizowanie swojej wewnętrznej instrukcji kredytowej. Sąd, z uwagi na te okoliczności, często przychyla się do argumentów klienta i nie pozwala go od razu windykować, tylko nakazuje restrukturyzację zadłużenia.

To, co dobre dla kredytobiorców, może okazać się złe dla depozytariuszy. Jeśli BTE zostanie zniesiony, co będzie z bezpieczeństwem depozytów?

– Podejście banków, które najpierw wabią klientów grzecznym „Witamy cię!”, aby zaraz po podpisaniu umowy kredytowej zakomunikować „Mamy cię!” – sprawia, że kredytobiorca jest pozbawiony praw równorzędnej strony transakcji. BTE daje bankom poczucie bezpieczeństwa depozytów, ale to bezpieczeństwo jest pozorne. Zamiast bowiem rozłożyć odpowiedzialność za prawidłowe udzielenie kredytu i jego spłatę na bank i na klienta, zrzuca cały ciężar na kredytobiorcę, który odpowiada do końca całym majątkiem. Banki nie szukają natomiast produktów, które (w fazie, kiedy klient traci płynność finansową) pozwoliłyby mu zrestrukturyzować się, zawrzeć częściową ugodę, bankom zaś pomogłyby skonsolidować jego pozycje kredytowe – wydłużyć okres spłaty i zmniejszyć raty kapitałowe. Dzisiaj bank się tym w ogóle nie zajmuje. Nawet lojalny klient, który przez 20 lat regularnie spłacał kapitał i odsetki od kredytu na zakup nieruchomości i spłacił już 75 proc., gdy nagle stracił pracę, zdrowie albo ma przejściowe trudności finansowe, jest traktowany przez banki podejrzliwie – trochę jak złodziej, trochę jak przestępca. A przecież takie wypadki losowe nie są czymś wyjątkowym w gospodarce rynkowej. Z takim klientem trzeba się umówić, zbadać sytuację, dać mu ulgę, żeby się pozbierał, znalazł pracę. Tymczasem dla banków jedynym kryterium oceny jest bieżąca płynność finansowa klienta. Kredyty udzielane są przy milczącym założeniu, że przez kilka-kilkanaście lat kredytobiorca będzie cały czas miał pracę, dużo zarabiał, terminowo spłacał. To podejście do klienta, czysto mechaniczne, ma niewiele wspólnego z życiem. Co więcej, w ostatecznym rozrachunku nie zwiększa, lecz zmniejsza bezpieczeństwo depozytów. Trzeba tę barbarzyńską praktykę zmienić i ucywilizować. Polska zamieniła się w kolonię, gdzie prowadzona jest hodowla dochodów odsetkowych. Banki, jeśli znają status klienta i wiedzą, że mogą mu zaksięgować odsetki, to nie rozpoczynają z nim rozmowy, tylko księgują jak najwięcej, ba, stosują mechanizmy zwiększania dochodów odsetkowych. Na przykład nie informują kredytobiorców, że rozpoczynają naliczanie karnych odsetek bankowych. A przecież są zobowiązane na bieżąco analizować sytuację klienta i nie dopuszczać do wzrostu zadłużenia przez odsetki karne i dodatkowe opłaty. Jako profesjonalne instytucje powinny też zabezpieczać należycie kredyty przez ustanowienie hipoteki, ustanowienie zastawu na maszynach i samochodach. Niestety, dziś banki ograniczają zatrudnienie i maksymalizują zyski. Rzadziej kontaktują się z klientem, windykację prowadzą często na zasadach outsourcingu (tj. zlecając ją zewnętrznym firmom windykacyjnym). Przychodzi windykator z pałką i żąda zwrotu pieniędzy. A wszystko zaczęło się tak niewinnie, wśród uprzejmości i marmurów.

Związek Banków Polskich jest przeciwny zniesieniu BTE, twierdząc, że chroni on bezpieczeństwo depozytów.

– To bardzo populistyczny argument. Odpowiem tak: depozyty klientów będą bezpieczniejsze, jeśli transakcje kredytowe będą bezpiecznie zawierane. A do tego potrzeba fachowej analizy po stronie banków oraz zrozumienia dla klientów.

Dziękuję za rozmowę.

 

(źródło: naszdziennik.pl)